Li Edelkoort, jedna z najsłynniejszych współczesnych ekspertek od przewidywania trendów w projektowaniu, ponad dekadę temu napisała manifest o prowokującym tytule “Anti-Fashion” w którym obwieszczała, że moda, jaką znamy, się skończyła, a nastał czas ubrań funkcjonalnych, osadzonych w lokalnych, kulturowych realiach. Obwieszczała, że skończył się czas projektantów-dyktatorów tworzących w akwarium własnych fantazji, a nastał wrażliwych na potrzeby społeczne rzemieślników, którzy będą potrafili współpracować w kolektywach i będą brać pod uwagę ekonomiczne uwarunkowania.
Minęły lata, a jej postulaty wciąż brzmią bardziej jak apel o rozwagę i opamiętanie niż stwierdzenie faktu. Tak – moda odpowiedzialna, osadzona w kontekście społecznopolitycznym rozszerzyła spektrum swoich wpływów, ale w odpowiedzi szybka moda wynaturzyła się jeszcze bardziej – ultra fast fashion to już ani ubrania ani nawet moda, to opakowania jednorazowego użytku, odpowiednik ultra przetworzonego jedzenia w wersji tekstylnej. Sukces rewolucji przewidywanej przez Edelkoort potrzebuje zatem ( nomen omen) posiłków – nowa technologia czy AI to zbyt mało. To środek, narzędzia – ale nie opowieść. To ważna innowacja, ale nie zmiana mitu założycielskiego. Można by dziś w odpowiedzi Li napisać, że „Anti-Fashion” to zbyt mało, to mrzonka – musimy wyjść z logiki tezy i antytezy, stworzyć reguły gry od nowa. Paradoksalnie, żeby pójść w przyszłość, musimy wrócić do korzeni, zobaczyć na jakich wartościach została zbudowana odzieżowa kultura, zanim została przechwycona przez logikę konsumpcjonizmu i uproduktowienia.
Moda świadoma, ekologiczna, etyczna podkreśla swoje związki z naturą, tradycją i szacunkiem dla wytwórczości. Taka moda nie kryje brzydkich kulis za ładną sukienką – jest transparentna i merytoryczna, zaś proces powstawania przysłowiowej sukienki, wiedza o nim, jest częścią jej wymowy i atrakcyjności. Aby zrozumieć taką modę ważna jest edukacja, przede wszystkim dotycząca tego, co nas otacza, oraz postrzeganie projektantów nie jako niedotykalnych artystów z parnasu sztuki, ale jako godnych zaufania ekspertów w ubieraniu się – ważnej dziedzinie codziennego życia. Ekspertów nie tylko kwestii koloru i kroju, ale w kwestii społecznej historii ubioru, historii rzemiosła i kultury ludowej.

W świecie zachodnim, ale także i w Polsce, pojawiła się nowa grupa takich projektantów, rzemieślników i teoretyków – dla których równie ważne, co metafora kryjąca się za ubraniem, jest to z jakiej tkaniny jest wykonane, kto je wykonał i w jaki sposób, co składa się na jego cenę, skąd pochodzi, z jakiego podglebia czerpie. Świadoma moda podkreśla, jak ważne jest dla klientów obcowanie z modą nie tylko w sklepach, ale na wystawach, uniwersytetach, czytanie o niej w prasie codziennej, słuchanie o niej z trybun sejmowych. Moda jest bowiem częścią kultury.
W świecie, który coraz wyraźniej dzieli się między tych, którzy mają i tych, którzy nie mają, świadoma moda może pomóc nam odnaleźć równowagę między inwestycją w ubranie – finansową, intelektualną, etyczną, a jej zwrotem. Swój sposób patrzenia przeciwstawia „głupocie” konsumpcji, której rytm wyznacza liberalny rynek, wykorzystywaniu talentów projektantów i wykonawców bez szacunku dla ich pracy. Taka moda, korzystająca z żywego, uaktualnionego rzemiosła i naukowego zaplecza nie musi być jedynie luksusowym przypisem do codzienności świata, ale jest jego żywotną częścią.
Na naszym polskim podwórku od kilku, czy niekiedy nawet kilkunastu lat istnieją marki, które łączą cenową przystępność z jakością i prostotą, za którą nie sposób ukryć skrótów myślowych i czy braków w kulturowej kwerendzie.
Bałagan i Elementy to dwie warszawskie marki tworzące Transparent Shopping Collective, czyli stołeczny kolektyw działający w myśl trzech zasad: transparentności ceny, przejrzystości produkcji i wspierania kapitału społecznego – czyli wiesz dlaczego to tyle kosztuje, jak, przez kogo i gdzie zostało zrobione, a każdym swoim zakupem wspierasz inicjatywy społeczne, na które przeznaczone zostaje do 5% ceny produktu. Bałagan koncentruje się na butach, torebkach i akcesoriach z wysokogatunkowej skóry, w klasycznym, funkcjonalnym wzornictwie. Elementy zaś oparły tożsamość marki na modowej bazie – tworzą monochromatyczne ubrania z naturalnych tkanin, o oszczędnym, nowoczesnym kroju.
Na Górnym Śląsku, w Bytomiu, powstała kilka lat temu marka Backerai: duet przyjaciółek Karoliny Jakoweńko i Moniki Urzoń – na miejscu ich dzisiejszego sklepu przy Mickiewicza, znajdowała się przed drugą wojną piekarnia-cukiernia. Na witrynie stały dekoracyjne torty, pachniało chlebem. Kiedy remontowały lokal, odkryły dawny szyld – i postanowiły go ocalić. Teraz, jak mówią żartem, wypiekają ubrania. Czują się związane z historią Śląska. Karolina prezeską Fundacji Brama Cukermana w Będzinie i muzealniczką w Domu Pamięci Żydów Górnośląskich w Gliwicach, obie z Moniką są zaangażowane w lokalne inicjatywy kulturalne. Twórczyniom zależy, żeby walczyć ze stereotypem, że len ma jedynie kolor bezowy i nadaje się wyłącznie na lato. Jedną z sesji zdjęciowych urządziły w szybie wydobywczym nieczynnej Kopalni Węgla Kamiennego Szombierki. Fragment hałdy umieściły też na modelu sukienki.
Bardziej na południe, w Krakowie, znajduje się Mapaya, marka Martyny Wilde, która łączy krakowską bohemiarskość z szacunkiem dla rzemieślnictwa krajów Dalekiego Wschodu. To z podróży do Tajlandii, Nepalu Martyna przywiozła wiedzę o tym, jak chce zmieniać polską modę, materiały, których chce używać oraz rzemieślnicze techniki: ikat, shibori, makrama, indyjski wzór nanoszony stemplem czy sitodruk. Wśród tworzyw znajdziemy m.in. glinę, bambus, liście wodnego hiacyntu, łupiny kokosa czy ekologiczną bawełnę Martyna Wilde nie zawłaszcza jednak cudzych tradycji, stara się je zrozumieć i przełożyć na język swojego miasta zamieszkania. Ostatnie kolekcje to także odkrycia rodzime – szczególnie te związane z polskim lnem, który podobnie jak duet z Backerai Martyna uważa za szalenie inspirujący, pokazujący jak ubranie potrafi pięknie zmieniać się w każdym momencie zużycia.
Miejscem szczególnie obfitym w nowe opowieści jest jednak dzisiaj kraina jeszcze bardziej na południe, czyli Podhale. W Zakopanem co roku odbywa się pokaz mody, a właściwie kilka pokazów w jednym, pod nazwą-parasolem Polki Folki. Organizatorka pokazu, Aneta Larysa Knap, od 13 lat zbiera marki, które wchodzą w nieoczywiste artystyczne relacje z folklorem, tradycją i kulturą ludową, budując autorskie interpretacje i kolekcje. Sama Larysa i jej marka – Folk Design, jest pionierką takich eksperymentów, z początku mocno niedocenianych (i to eufemizm) przez lokalną społeczność, która uznała, że góralce nie przystoi takie „pogrywanie” z tradycją. Po ponad dekadzie okazało się jednak, że nie tylko eksperymenty nadal trwają i odnoszą sukcesy, ale jeszcze do tego zachęcają do własnych poszukiwań twórców z całej Polski – i tak, w listopadzie 2024 roku w Zakopanem na wybiegu swoje kolekcje prezentowali m.in. projektanci z Gdańska, Częstochowy, Kielc oraz Tarnobrzegu. Z tego podkarpackiego miasta pochodzi Justyna Wesołowska, która 10 lat temu założyła markę mody oraz fundację wspierającą lokalną kulturę w jednym – GaMon! to miejsce tworzące kolekcje inspirowane folkiem lasowiackim i organizujące wydarzenia pielęgnujące dziedzictwo regionu dawnych mieszkańców Puszczy Sandomierskiej,
Wesołowska, podobnie jak Larysa Knap w Zakopanem, organizuje pod nazwą Nadwiślański Fashion Week, pokazy mody zbierające talenty w swoim województwie – folklor i jego współczesne miejsce w branży mody jest tu zawsze ważnym punktem odniesienia. Lasowiackie serce to główny motyw dawnych strojów Lasowiaków i też główny wzór, którym posługuje się projektantka w rozmaitych odsłonach – haftu, sitodruku, zdobień. Serce jako wyraz życzliwości i otwartości także jest w centrum uwagi przedsiębiorstwa. Justyna zatrudnia lokalne szwaczki, przyucza do pracy, udziela się w akcjach charytatywnych i społecznych kampaniach, na przykład dotyczących profilaktyki i leczenia raka piersi.
Zakopiański pokaz marki był osobistą opowieścią projektantki o jej chorobie nowotworowej i powrocie do życia – ubrania powstawały w czasie procesu diagnozy, a potem zdrowienia.
Rzadko zdarza mi się płakać na pokazach mody – ale wymowa kolekcji spotęgowana jeszcze ścieżką dźwiękową – „I am the great pretender” Freddy’ego Mercury’ego, stanowiła mieszankę emocjonalną, której żadna szybka moda na Instagramie nie będzie w stanie skopiować – i takiej mody potrzebujemy: nie produktu, ale doświadczenia, sposobu oddanie tego, co oznacza bycie człowiekiem.
Karolina Sulej